Wywiad z Nostradamusem (cz. 1)

V-12

V-12: Cześć Nostradamusie! Czy mógłbyś na wstępie powiedzieć coś o sobie? Czym się zajmujesz, co porabiasz w wolnej chwili...

Nostradamus: Hej! Po tylu latach nieobecności nie wiadomo jak zacząć. Może po prostu tak, jak kiedyś w samplingu CJ Warlocka, CJ@, a wtedy po prostu Warlocka: „Hi! I'm Nostradamus”. :)

Kiedy to było, dokładnie 20 lat temu. Z jednej strony bardzo dawno temu, byłem innym człowiekiem (raczej jego prekursorem, zalążkiem), a z drugiej... Stary, dobry Nostrek - parafrazując wypowiedź wspomnianego Warlocka - gdzieś tam w środku jest; obudowany w lata doświadczeń i przeżyć. Lecz lata demosceny - złote lata - pozostawiły ocean wspomnień - bardzo miłych i teraz mających olbrzymią wartość.

Patrząc z perspektywy dnia dzisiejszego - posiadanie C64 i związana z tym „subkultura” (używam słowa mając świadomość, że demoscena podobno takową nie była) wywarły olbrzymi wpływ na to, gdzie obecnie jestem. Nie wyprzedzając kolejnych pytań (gdyż wyruszyłem już w podróż sentymentalną :)) obecnie moje życie jest nierozerwalnie związane z branżą komputerową - zajmuję się zawodowo ujawnianiem i zwalczaniem cyberprzestępczości.

V-12: Czy to oznacza, że zajmujesz się również zwalczaniem cyberprzestępczości możliwej do popełnienia na 8-bitowcach? ;)

Nostradamus: W trakcie pracy nie zetknąłem się jeszcze z przypadkiem nadużyć dokonanych przy użyciu 8-bitowców, jednak oczywiście jest to możliwe i prawdopodobnie się zdarza. Natomiast przy okazji pracy często spotykam osoby, których fascynacja tymi maszynami trwa do dziś.

V-12: Jak wyglądały Twoje początki z klimatami gier wideo i komputerami, które dzisiaj określa się mianem „zabytkowych”?

Nostradamus: Jeśli chodzi o moje początki z klimatami gier wideo i komputerami z tamtych lat... Były to niewątpliwie automaty do gier, które do mojego miasteczka przyjeżdżały latem w przyczepach (takie były czasy). ;-) Po uproszeniu Mamy o kilka monet grałem w Space Invaders i jakiegoś Arkanoida. Pamiętam system sterowania z kolorowymi, dużymi przyciskami i olbrzymim, białym trackballem. Pierwsze konsole Atari 2600 lub SNES widziałem u zamożniejszych kolegów; mój Przyjaciel Paweł (z którym utrzymujemy kontakt do dziś - pozdrawiam ciepło) był posiadaczem Atari 65XE - zagrywaliśmy wspólnie noce w Silent Service, Basketball, Raid Over Moscow, The Great American Cross-Country Road Race, Spy Hunter czy Zorro. Jednak nigdy nie było między nami konfliktów z powodu posiadania różnych maszyn, raczej idealna symbioza Atarowca i Komodorowca. ;-)

Swojego Komodorka doczekałem się w wieku 12 lat, była to gwiazdka'92 - gdzieś powinienem mieć zdjęcia z tamtej chwili, na których widać pierwszoplanowego C64C oraz moją uśmiechniętą, pełną zachwytu gębę na drugim planie. Prezent ten zawdzięczałem całej swojej Rodzinie, która połączyła siły by kupić ten sprzęt. Niebagatelną rolę odegrał mój nieżyjący już Dziadek Klemens (o którym zapewne będę często wspominał w naszej rozmowie), choć inicjatorem przedsięwzięcia była oczywiście Mama, która doskonale znała moje marzenia (uściski Rodzice - dziękuję, to dzięki Tobie jestem kim jestem). A więc w zestawie otrzymałem standardowo magnetofon Datasette, a dzięki Dziadkowi również kolorowy monitor Sanyo - oczywiście CRT - wyposażony w wejście zwane później S-Video (oddzielne sygnały luma i chroma). Kabel połączeniowy DIN-Cinche wykonałem z Dziadkiem osobiście tego samego wieczoru, prawie przy wigilijnym stole! Niedługo później zainstalowałem otrzymany cartridge Black Box V3 i uruchomiłem pierwszą grę - Giana Sisters. Ten wieczór należał do komodorka, podobnie jak wiele, wiele kolejnych. Jak się okazało, nie tylko moich - Siostra i Mama również zostały pochłonięte przez 8-bitowy, choć prosty, to jednak wirtualny świat.

Oj, troszeczkę popłynąłem na wspomnieniach... Może tylko dodam, że dzięki magazynowi C&A szybko znalazłem Demoscenę, natomiast dzięki Dziadkowi równie szybko mój C64 przestał być maszyną tylko do gier, a stał się Centrum Dowodzenia moim małym lokum - pierwszego chyba w moim miasteczku pseudo-inteligentnego domu ;-) - a wszystko „hendmejd” DIY. :-)

V-12: Symbioza Atarowca i Komodorowca... Brzmi jak abstrakcja rodem z filmów science fiction. ;) Skoro już uprzedziłeś moje pytanie, to powiedz mi, jak wyglądały Twoje pierwsze kroki na scenie C64? Domyślam się, że próbowałeś łapać kontakty swapperskie, czytając ogłoszenia w stosownej rubryce?

Nostradamus: Uwierz mi, że taka symbioza jest możliwa i całkiem sympatyczna. ;-) Jeżeli chodzi o moje pierwsze kroki (jeśli można o tym w ogóle mówić) to oczywiście zaczęły się od czytania C&A - tam dowiedziałem się o istnieniu takiego zjawiska jak demoscena... Rozpoczął się cudowny okres w moim życiu („I'm only tape” i takie tam). ;-) Pierwszy, najpierwszy kontakt swapperski to był El Banditos (obecnie znany podobno jako eLBAN). Blisko początku poznałem też Warlocka - to on tak naprawdę rozprzestrzenił tego „wirusa” w moim mózgu - pozdrawiam Piotr. ;-)

Szaleństwo zaczęło się w roku 1995, kiedy to na zakończenie szkoły podstawowej dostałem od Mamy 1541 II wraz z zestawem dyskietek od sprzedawcy, który pozbywał się softu. Stary, nie do opisania... Były wakacje, piękna słoneczna pogoda, a ja nie chciałem słyszeć o oderwaniu się od mojego zestawu. Do tego dostałem również Finala III, a niedługo później mysz, gdyż Final III miał pierwsze okienka. ;-) Wracając do tematu... Od dyskietek zaczęło się swappowanie na dobre. ;-) Poczta Polska miała co robić - przede wszystkim ze względu na cheatowanie stampów... Rodzice do dziś wspominają suszące się na grzejnikach znaczki. ;-) Moja lista kontaktów zaczęła się rozrastać, co w epoce bez dostępu do Internetu (tak, były takie czasy w PL ;-)) było niesamowicie kręcące! Pierwsze lata szkoły średniej to codzienne niespodzianki w postaci przesyłek - dyskietek z demami, intrami, magami, votkami, coverami... Strasznie to było miłe. :-) No i kolejne numery C&A - choć wtedy od demoscenowej Braci czerpałem już większość informacji...

V-12: Któż z nas nie suszył stampów na grzejniku... Dobra, powiedz coś o mało znanej grupie Benenati. Zdaje się, że jej założycielem był Leming? W jakich okolicznościach stałeś się memberem tej grupy?

Nostradamus: Benenati, hmm... Raczej niewiele mogę Tobie powiedzieć. Wiem na pewno, że była. :-))) A tak na poważnie - organizatorem całego zamieszania był Leming (pozdrawiam serdecznie)... Wiem, że próbowałem swoich sił jako grafik - odkryłem Amica Paint, który miałem w wersji niemieckojęzycznej (ale kolejny raz umiejętności Dziadka pomogły). Natomiast nie pomogły mi jako grafikowi - stworzyłem może kilka logo oraz jeden cover. ;-)) Z Benenati kojarzę jeszcze DJ Hooligana, Corvaxa i Randy’ego - ale to jakieś zamglone wspomnienia bardziej pseudonimów niż postaci. Memberem zostałem w niejasnych dla mnie okolicznościach - wydaje mi się, że mogło to być po naszym wspólnym spotkaniu w zamczysku Warlocka w Częstochowie. ;-) Pamiętam do dziś, że odjazdowo wyglądaliśmy i naszą rozrywką było jeżdżenie na sklepowych wózkach w markecie... Był też jam session na metalowym stole; była „wiksa” oraz mnóstwo bigosu ugotowanego chyba przez Mamę Warlocka... W każdym razie zająłem miejsce w grupie jako swapper oraz wspomniany wyżej początkujący grafik.

V-12: Czy zachowały się gdzież Twoje grafiki, których chyba świat nigdy na oczy nie widział?

Nostradamus: Raczej nie... Nie było tego wiele, zaginęło gdzieś razem z dyskietkami zapewne - teraz strasznie żałuję, że tak podchodziłem do tematu i nie dbałem o zachowanie przeszłości... Ale, nauczka na przyszłość, czyli jak to w życiu - zawsze jakaś lekcja. ;-)

V-12: Pamiętasz może ile miałeś w szczytowym momencie kontaktów swapperskich? Jak wyglądały kontakty z ludźmi zza granicy?

Nostradamus: Po początkowym młodzieńczym dążeniu do ilości (do dziś pamiętam zwrot „100 kontaktów Sebaloza” ;-)) szybko poszedłem po rozum do głowy i starałem się skupić bardziej na jakości. Choć umówmy się - jakimś megaswapperem to ja nie byłem, co po trochu spowodowane było moimi licznymi pasjami zajmującymi czas, a po trochu sytuacją osobistą, częste zmiany miejsca zamieszkania, okres dorastania itp. Jednakże nawet przy tej ilości kontaktów, pomimo cheatowania mój bardzo skromny budżet odczuwał ciężar nadawanych przesyłek. ;-)

V-12: Byłeś również członkiem polskiej grupy Rule3 i belgijskiej Raiders Of The Lost Empire. Pamiętasz coś z tamtych czasów? W jakich okolicznościach Commander zwerbował Cię do ROLE? Czasami odnosiłem wrażenie, że przyjmował prawie każdego. ;)

Nostradamus: Co do grupy Rule3, którą śmiało mogę nazwać matczyną - tak... Wszystko oczywiście działo się za sprawą Warlocka, z którym miałem stały kontakt telefoniczny. Dodam, że w tamtych czasach wcale nie było to takie proste i oczywiste - w moim rodzinnym domu w ogóle nie było telefonu!!! (małe miasteczko, druga połowa lat 90. - pierwszy numer widoczny na ctx-notkach uzyskaliśmy chyba w 1998 roku :-)). Jedynie Dziadek miał zdalny kontakt ze światem przy pomocy radiotelefonów krótkofalarskich oraz tzw. służbowego telefonu w. cz. - zainteresowanych odsyłam do historii telefonii. ;-) A z Warlockiem sprawa była innego rodzaju - pamiętam, że skonstruował on urządzonko, zwane chyba znajomo Blue Box, które umożliwiało tańsze - jeśli nie bezpłatne dzwonienie. ;-) Właśnie zdałem sobie sprawę, że byłem phreakerem. Ja w każdym razie korzystałem z telefonu służbowego w biurze Mamy. Tak więc z Warlockiem porozumiewałem się dużo i często - był On dla mnie niewyczerpanym źródłem inspiracji i wiedzy. Przypomniała mi się przy okazji jedna miła anegdota z któregoś wyjazdu - chyba na pierwszy North Party - ponieważ nie mieliśmy komórek, umówiliśmy się, że znajdziemy się w pociągu, którym Warlock już jechał, a ja „dosiadałem” w trasie... Warlock wymyślił, że oklei przedział swoim plakatem ze znanymi nam obu hasłami i w ten sposób łatwo go zlokalizuję, nawet gdyby był nieaktywny - tzn. spał. ;-)) Lecz system okazał się zbędny - jak tylko wsiadłem do wagonu to usłyszałem lekko zmodulowany, bardzo mocno wzmocniony znajomy głos Warlocka „Tu radio Tukan Aborygeński”. ;-))) Chłopak taszczył ze sobą olbrzymią kolumnę głośnikową (oprócz sprzętu na party) i przystawkę „Voice Over” (której nazwa dała inspirację pewnej produkcji Rule3 :-)). Przystawka ta pozwalała na zabawę dźwiękiem, a podpięty mikrofon pojemnościowy i wzmacniacz na rozgłaszanie Warlocka stosunku do świata (i naszego też) oraz nieśmiałe próby skatu i beatboxu. ;-)) Do dziś dziwię się, że nas z pociągów nie wyrzucali - ale było bardzo wesoło i sympatycznie. Także, ponownie wracając do tematu (sic!) - mój udział w Rule3 był raczej „towarzyski”, a była to grupa z którą identyfikowałem się najbardziej i miałem najlepszy kontakt z jej memberami - pozdrawiam Remedy (pierwszy nick Ulki jaki pamiętam to KaczUla - pisaliśmy nawet przy okazji swappu papierowe listy - taki oldskul), The Grey Ghosta i Nightridera, a także JFK :-)). Nie wiem, jaki jest obecnie status grupy, ale chętnie reaktywowałbym tę działalność w takiej, czy innej formie.

Co do ROLE - stary, jaki ja się czułem dumny, ;-) choć z perspektywy czasu rzeczywiście wydaje się, że miała bardzo, bardzo wielu członków. ;-) Natomiast moja przygoda zaczęła się od napisania listu (ponownie tradycyjnego, papierowego, zagranicznego) do CMR czyli Serga Engelena - to też ciekawa historia, gdyż absolutnie nie znałem angielskiego - ale udało się (dziękuję Dziadku) - i korespondowaliśmy ze sobą w ten sposób jakiś czas (prawdopodobnie do kolejnych zmian moich adresów). Miałem - a może i mam analogowe zdjęcia Serge, które mi podesłał. Moja rola w grupie była znikoma, aby nie powiedzieć, że żadna - ale chciałbym odzyskać kontakt do Serge i zobaczyć, co tam u niego słychać. Jedno jest pewne, że akurat ten kontakt był sensacją w moim malutkim miasteczku oraz wśród moich znajomych i Rodziny - byłem z niego dumny. Jedyne, co mogło z nim konkurować, to kontakt ze swapperem z terenu Jugosławii - nie potrafię przypomnieć sobie nicka), ale było to jedynie parę listów...

V-12: Wspomniałeś o tym, że pewnego dnia stałeś się posiadaczem stacji dysków. Jak zatem ostatecznie wyglądał Twój commodorowski setup i jak dużo czasu poświęcałeś dziennie na pracę przy C64?

Nostradamus: Odkąd dostałem stację 1541 II nastąpił przełom. Już nieco wcześniej zainteresowałem się BASIC-em pisząc prościutkie programiki... Swoją wiedzę poszerzałem przy pomocy książek wyszukanych gdzieś na stoiskach. Co ciekawe, nigdy nie przekonałem się do assemblera, pomimo opowieści i wiedzy Warlocka - choć prób było kilka. Z perspektywy czasu wydaje mi się, ze assembler był dla mnie zbyt „abstrakcyjny”, a BASIC bardziej „ludzki”.

W każdym razie BASIC pozwolił na zarządzanie tym moim setupem w stopniu wysoce ponadnormatywnym (w stosunku do moich kolegów z miasteczka). Jak już wspomniałem, miałem upragnioną stację 1541 II oraz chwilkę później „wskazujący element stołokulotoczny”, czyli mysz. :-) Wraz ze stacją otrzymałem Finala III, lecz ostatecznie za namową społeczności demoscenowej nabyłem Actiona Replay chyba v.7, jeśli dobrze pamiętam. Z fabrycznych gadżetów do koma, oprócz jeszcze kilku joysticków (w tym słynnego Scorpiona) to byłoby na tyle... Szybko zorientowałem się, że głośniczek monitora nie wystarcza mi do słuchania zaków (przede wszystkim ze względu na basy Wacka i produkcje Dafa, jeśli dobrze pamiętam ksywę). Zdobyłem niewielki wzmacniacz stereofoniczny w postaci gołej płytki z elementami. Całość zamknąłem w... mydelniczce ;-) koloru białego - z braku innych elementów. Zasilanie z zewnętrznego zasilacza, przepiękne pokrętło od sprzętu Hi-Fi - wyglądało naprawdę estetycznie i profesjonalnie. Mydelniczka miała niezbędne złącza, podobnie jak mój komcio - dorobiłem mu podwójny biało-czerwony chinch jako wyjście audio - do tego podłączyłem niewielkie kolumny od gramofonu Artur polskiej Unitry. Dodam, ze ów wzmacniacz włączał się razem z całym zestawem przy pomocy jednego, dużego włącznika sieciowego umieszczonego pod biurkiem. Po jakimś czasie zaczęła mi ta mydelniczka na ścianie przeszkadzać (dziwne, że nie Mamie - przypominam, że mieszkałem z Rodziną w jednym pokoju!) - w związku z czym wspomniany wzmacniacz po małych modyfikacjach zmieściłem wewnątrz obudowy komcia - w lewym górnym rogu umieszczając pokrętło wzmocnienia, gdzieś nad user portem. Mniej więcej w tym samym czasie do komcia wlutowałem INDICATOR konstrukcji chyba Warlocka - były to 3 diody led sygnalizujące dekrancz oraz inne rzeczy... Dzięki mojej zabawie BASIC-em i długich rozmowach z Dziadkiem zacząłem postrzegać komcia jako sterownik różnych urządzeń - równolegle fascynując się możliwościami w zakresie syntezy dźwięków. Wychodził z tego na żywo niezły Mix. ;-) Wspomniany gramofon Artur posłużył jako źródło dźwięku (vinyle Depeche Mode, Vangelisa, Niemena, Kombi), który następnie przepuszczałem przez filtry SID-a i dawałem na głośniki... Do tego zabawy z trackerem i samplami - Covoxa na piechotę zlutowałem z Dziadkiem. ;-) Drugim źródłem dźwięku był magnetofon Diora podłączony jak Artur - a wszystko uświetniał stary polski kolorofon sterowany oryginalnym wyjściem audio DIN z komcia - a także głosem domowników przy pomocy mikrofonu Unitry - wszystko to robiło niezłe wrażenie na znajomych odwiedzających ten Cyber-Pokój. Już wtedy czas spędzony z komciem był w większości poświęcony zabawom z dźwiękiem i sterowaniem oraz oglądaniem intr i dem - a nie graniem (choć z niego na C64 nigdy nie zrezygnowałem - moja Mama również nie). Mój Komcio służył mi wtedy jako budzik, który włączał jako budzenie magnetofon lub telewizor - program napisałem w BASIC-u. Program ten pokazywał również temperaturę wewnątrz i na zewnątrz (termistory podłączone do gniazd chyba joysticków) oraz... pilot. Tak, pilot podczerwieni! Zdobyłem gdzieś schemat ideowy (chyba był w C&A, ale pewności nie mam), bardzo prosty zresztą odbiornika i nadajnika podczerwieni podłączanego do gniazda joysticka. Pamiętam, że diody (nadawcza CQYP23 jak dobrze pamiętam) i odbiorczą (gotowy moduł z demodulacją pamiętam wygląd, lecz symbolu nie) kupowałem w Świnoujściu przy okazji wakacji u rodziny (wtedy poznałem też Sera z grupy Lasser - odwiedzaliśmy się czasem wymieniając idee). A więc pod schemat zrobiłem płytkę drukowaną pod okiem Dziadka, własnoręcznie projektując, malując, wytrawiając itp.). W ten sposób, korzystając z jakiegoś gotowego programu z interfejsem graficznym, siedząc przy moim centrum sterowania mogłem sterować telewizorem oraz mikro-wieżą!!! To był czad! Teraz potrafi to każdy uniwersalny pilot (uczenie komend i odtwarzanie) ale wtedy? Było niesamowicie.

Do tego wszystkiego doszedł oczywiście BURST do 1541 II. ;-) Do dziś pamiętam stres, jak lutowałem kabelki do CIA. :-) Z własnoręcznie robionych przystawek był jeszcze stroboskop (początkowo na LED nieultrajasnym, a następnie na palniku Xenon) oraz listwa świetlna (ledowa do prezentacji skrolowanych napisów). Z racji tego, że Dziadek był nestorem krótkofalarstwa w Polsce, przez chwilę miałem podłączone Packet Radio do portu magnetofonu - była to konstrukcja jednego z kolegów mojego Dziadka (wśród których C64 był bardzo popularny). Całości mojego setupu dopełniał radiotelefon START działający w paśmie CB, ale z modulacją FM. Drugi identyczny dostał mój Przyjaciel Paweł, z którym miałem kontakt non-stop za darmo. Swoją drogą on miał już wtedy GRZYBA, co nadal nie przeszkadzało żyć nam w symbiozie. ;-)

Co do czasu spędzanego przy C64 – stary, to były calutkie dnie i noce... Komcio był praktycznie cały czas włączony, a korzystała z niego cała Rodzina. ;-)

V-12: Spróbujmy zweryfikować informacje, które są ogólnie dostępne w Internecie. Byłeś tylko na drugiej edycji Northa? Jak wspominasz swoje pierwsze party w Pleszewie?

Nostradamus: Co do North Party, to byłem i na pierwszym i na drugim, ;-) z tym że na drugim byłem bardziej świadomie, wyłączając momenty chwilowych zawirowań spowodowanych dostępnością bardzo taniej i fantastycznej wódki PETROW sprzedawanej w kartonach (!) prosto na ulicy... Towarzyszył mi wtedy spotkany na stacji w Korszach Ser, dzielnym był towarzyszem. To właśnie stamtąd pochodzi chyba fotka zrobiona przez Warlocka, wykorzystana w którejś produkcji (ja czerwone włosy, ogrooomny plecak i koszulka Prodigy oraz uśmiech zombie ;-)). Zresztą po tym party spałem chyba dwie doby, gdyż cały okres pobytu z dojazdem nie zmrużyłem oka. Stamtąd pamiętam też gościa o ksywie BALDHEAD oraz jego kumpla Shaggy - pamiętam to, gdyż dowiedziałem się, że robią teletekst do kablówki właśnie na Komciu. Zainspirowało mnie to i przez kolejne miesiące wszystkie kasety VIDEO (tak, taka archeologia - VHS) miały czołówki robione przeze mnie w jakimś programie - przy pomocy przystawki Dziadka mogłem miksować obraz z C64 z materiałem VHS). Wszystkich wymienionych, a szczególnie towarzysza PETROWA, pozdrawiam serdecznie.

Co do Center Party w Pleszewie - byłem na jednym w 1997 roku... Chyba pierwsze party Leminga, który komciem zaraził pracowników Domu Kultury. ;-) Tam poznałem Thorgala i pogadałem - jedyny zresztą raz - na żywo z Ramosem. Była to bardzo fajna i długa rozmowa, która mocno zmieniła mój ówczesny pogląd na scenę, ludzi i życie. A Ramos wydawał mi się jakoś taki mądry i dojrzały, spokojny - niczym Mistrz Yoda. Pamiętam też, że był super poziom zabawy i liczby fraktali - dla mnie bomba. Na zakończenie, z tego co pamiętam, wyszła jakaś awanturka i opuszczaliśmy teren niejako w pośpiechu, ;-) ale ja byłem jakoś obok, nie znam szczegółów, a bawiłem się świetnie. Podróż z Party była też bombowa z wielu względów - po pierwsze uciekaliśmy na północ przed powodzią; po drugie śpiewaliśmy w pociągu „Kolorowe Sny” zespołu Just 5 - hit lata. Wracałem chyba z Katonem? Dokładnie nie pamiętam. Ciekawa anegdota jest taka, że nie wracałem do domu tylko jechałem na wakacje do rodziny do Świnoujścia. Mój Image po party wyglądał jak... Image po Party. ;-) Gdy Ciocia otworzyła drzwi, najpierw stanęła jak wryta, a później... zamknęła mnie w łazience z pumeksem i środkami czystości - kazała nie wychodzić aż wrócę do normalności. Nadmienię, że wtedy normalką było koloryzowanie włosów lakierami, zbieranie podpisów Party-Memberów markerami na odzieży i ciele, malowanie glanów sprayem itp. ;-) To były czasy...

Przypomniało mi się jeszcze, jak Leming chyba razem z Warlockiem łapali zajawkę na krótkofalarstwo - chcieli uzyskać licencję radioamatora. Pamiętam jak dziś Leminga, który próbował przekonać słuchaczy o możliwości wykorzystania fali elektromagnetycznej odbitej od powierzchni Księżyca w telekomunikacji przy odpowiedniej propagacji... Pamiętam, że nikt nie chciał mu wierzyć. Dla mnie była to oczywistość, niejaki „chleb powszedni”, gdyż jak wspomniałem Dziadek był fanem krótkofalarstwa i wychowałem się wśród takich zjawisk.

Ciąg dalszy wywiadu w kolejnym numerze Hot Style.

Wywiad przeprowadził V-12/Tropyx w lipcu 2017 r.